Widziałem wiele linii produkcyjnych: od tych, które produkują klej do płytek po te od mebli. Ale dopiero wizyta w pewnej czeskiej fabryce przekonała mnie do czegoś, co nie udało się za poprzednimi razami. Że wysoka cena produktu może mieć czasem swoje uzasadnienie.
Zacznijmy od pewnego wyznania: nie uważam, by miliard rzeczy, które tworzymy codziennie i mogę sobie kupić, był wart swojej ceny. W przypadku wyposażenia wnętrz jestem wręcz przekonany, że za wielocyfrowe sumy oferuje mi się coś wartego minimum jedną cyfrę mniej.
Wiem ile pracy i przygotowań trwa stworzenie dobrego produktu. Kolejne wizyty w fabrykach (kleju, płytek ceramicznych, grzejników, mebli, etc.) to postępujące uczucie, że hale są coraz bardziej puste. Tam non-stop pracują maszyny. Rolą nielicznych ludzi jest co najwyżej nadzorowanie robotów lub pakowanie towaru.
Dobrze, przekonujcie mnie, że: projektant, dostawcy surowców, logistyka, etc. też muszą zostać opłaceni. Dyskusja o tym, czy potrzebujemy produkować tyle rzeczy i utrzymywać w związku z tym cały ten system tworzenia i dostaw to rozmowa na inny temat. Tak naprawdę liczy się chwila namacalna: produkcja.
Więc bądźmy szczerzy: skoro hale są puste, to do kogo idą te zera z etykiety z ceną?
To pojedź chłopaku do Czech i się przekonaj!
Aż… Zimą pojechałem do fabryki TON w czeskiej Bystricy pod Hostyniem. Obejrzałem, pobawiłem się w pracę tam przez 2 minuty, spociłem, uważałem na drzazgi i gorące piece. I tam mnie przekonali (chociaż niecelowo, bo przyjechałem oglądać nowości, a nie badać społeczny wymiar produkcji), że akurat parę cyferek więcej w cenie za ich produkty ma uzasadnienie. Nie wiem czy akurat tyle, ile wpisują w katalogu, ale to już drugorzędne. Uwierzyłem im.
W Bystricy pod Hostyniem krzesła robią od ponad 150 lat. Wtedy powstały pierwsze egzemplarze ręcznie giętych mebli, których technologię produkcji opracował Michael Thonet. To on założył w tym mieście fabrykę, która działa do dziś. Z różnymi przebojami, zmianami i modyfikacjami (po drodze przecież były dwie wojny światowe, komunizm oraz dynamiczny i nie zawsze łaskawy kapitalizm). Wciąż jednak stoi wiele zabudowań, które odwołują się do historii, pokazują jak się firma rozwijała.
Śladem tego jest hala, w której realizowane są zdjęcia do sesji katalogowych (oglądaliśmy tak meble, które firma pokaże na targach w ciągu najbliższego roku – zabawny Chips, dwa stoły Ink oraz Chops – pisałem o nich tutaj, które chętnie bym miał do pracy czy meble dla niepełnosprawnych i starszych, o których mówić nam zabroniono jeszcze, a szkoda), stołówka z zabytkowymi schodami czy willa zbudowana przez założyciela. W tym budynku mieszczą się biura oraz showroom marki.
Bardzo podobała mi się bliskość twórców (tych bezimiennych, którzy wyginają, składają, malują, dbają o drewno) i materiału, rzeczy. Wygląda to nawet trochę jakby nie było skrojone na XXI wiek. Praca w wielu aspektach, pomijając detale procesu obróbki materiałów czy jakość narzędzi, przypomina to, co działo się w Bystricy półtora stulecia temu. To samo zmęczenie, pot, para, gorące drewno, podobne zaciski i skupienie na szlifowaniu. Oraz praca zespołowa. W końcu drewno się nie zmienia, a krzesło jest krzesłem. Zwłaszcza, że kultowy model (krzesło 14) jest tak samo stary jak sama fabryka.
Fabryka TON od środka
Możliwość prześledzenia całego procesu, krok po kroku, to fascynujące doświadczenie. Często obcując z rzeczami (nawet tymi najprostszymi) nie mamy świadomości, ile wysiłku kosztowało wymyślenie całego procesu ich produkcji. Szukanie rozwiązań, poprawianie, korygowanie błędów – to zajmuje lata czy dekady. Nie będę opisywał jak to wygląda szczegółowo w tej fabryce, jak się robi krzesła. Jeśli Was to interesuje to poczytacie o tym tutaj.
– Jesteśmy taką dużą manufakturą – powiedziała mi Iwona z polskiego oddziału firmy podczas spaceru po zakładzie.
To mi się bardzo podobało. Fabryki chemii czy płytek to głównie taśmy, piece, mieszalniki, komputer sterujący całością procesu. Czyli stal, guma i ogień, surowiec. W Bystricy też magazyny i szafy zapełnione są drewnem, wszędzie mijamy rzędy pieców czy urządzeń. Ale między nimi krążą ludzie, słychać uderzenia młotków trzymanych przez spracowane dłonie, szczęk metalu.
Brzmi trochę jak opis z XIX-wieku (tylko w o niebo lepszych warunkach dla pracowników, rzecz jasna). Zgadzam się. Jedyna nowoczesna, zrobotyzowana maszyna, jaka wpadła mi w oczy to ta, która wycina precyzyjnie fragmenty obić. Reszta to dzieło ludzkich rąk wspomaganych metalowymi klamrami czy maszynami do szycia.
Autentyk
Skoro od rzeczy oczekujemy autentyczności, posiadania osobowości, to czy również namacalny i pełen potu proces produkcji nie jest podstawą do spełnienia tych oczekiwań?
Targi i festiwale – czy to w Mediolanie, czy nawet polskie jak Łódź Design – pokazują, że chcemy otaczać się rzeczami, które przybliżają nas do świata materialnego. To nie chodzi już o to, że chcemy więcej analogowości, mnie elektroniki. Ale też o to, co rzeczy poprzedza. Rękodzieło cenimy coraz bardziej, lubimy nawet niedoskonałości. A to sprawia, że musimy baczniej przyglądać się temu, jak przedmioty powstają. W TONie może troszkę mi zabrakło tego przyzwolenia na wady, lekkiego przymknięcia oka na błąd w formie, docenienia ich. Ale uznajmy, że wartość wady w meblu, nie jest taka sama jak w dekorowaniu porcelany.
Na marginesie: niech imprezy designu, które z lubością autentyzm wynoszą na pierwszy plan dodadzą do promowania tej ideologii jeszcze jeden ważny aspekt: lokalność. I to jak produkcja wpływa na otoczenie, miejsce gdzie się odbywa, ludzi, którzy tam mieszkają. Musimy o tym więcej mówić.
Jeśli jednak mielibyście okazję kiedyś pójść i zobaczyć, jak w fabrykach albo warsztatach powstają rzeczy, które nas otaczają, zróbcie to koniecznie. Pełniej je potem docenicie. W czeskiej fabryce miałem okazję sprawdzić namacalnie jak wygląda gięcie drewna. Nie no, nie myślcie sobie, że uważam teraz, iż cokolwiek z trudu tej pracy naprawdę poczułem. Dla kogoś kto pół życia spędza za klawiaturą, 2 minuty wyginania drewna, gdy wokół czuć parę buchającą z pieców było doświadczeniem ekscytującym i przyjemnym.
Panowie, którzy robią to na co dzień pilnowali, bym nikomu nie wydłubał oka gorącym pałąkiem drewna bukowego. Byli bardzo wyrozumiali i pomocni. Nie jednego gościa, który chciał poczuć trud ludu pracującego, tak już asekurowali. Dziękuję.
Dlatego gdy siedzicie na krześle takim jak to…
… pomyślcie, że ktoś te drewniane łuki wygina (z kimś do pomocy). I robi to kilkadziesiąt jak nie kilkaset razy w ciągu dnia.
To ile dacie za to krzesło?