Przejechałem z Łodzi (Łódź Design Festival) do Gdyni (Gdynia Design Days). Czuję, że w tym roku wciąż rozmawiamy o tym samym w świecie projektowania. To dobry znak – mądre festiwale pokazują, że istnieją wyzwania z którymi świat i sztuka muszą się mierzyć. Wygląda na to, że potrafimy je w miarę trafnie zidentyfikować. Ale czy designerzy są w stanie tym wyzwaniom podołać?
Drogi targów i festiwali rozchodzą się coraz wyraźnej – to pokazały tegoroczne imprezy okołodesignerskie w Polsce. Pierwsze to przestrzeń dla biznesu, zabawy (może nawet trochę festynowej), pokazu optymistycznej siły marketingowych kreacji. Drugie – miejsce zatrzymania, refleksji, czasem bolesnej, dystansu i uśmiechu, który poprzedzają zaciśnięte pięści. Zmiana formuły, ucięcie większości komercyjnych wystaw na Łódź Design Festival pokazała aspiracje tej imprezy. Gdynia Design Days (GDD), które odwiedziliśmy z Martą Borowską z naszej redakcji i w towarzystwie ekipy Roca Polska przez paroma dniami, tego komercyjnego aspektu praktycznie nie eksponuje. To doświadczenie prawie czysto intelektualne. Paru komercyjnych partnerów ze swoimi wystawami było tu obecnych – ale w zasadzie nie wiadomo po co. To jednak zostawię sobie na koniec.
Technologia potrzebuje…
GDD 2018 odbyły się pod hasłem „Error”. W tym wypadku chodziło o błąd spowodowany m.in. przesytem dóbr i technologii oraz komunikacyjnym szumem we współczesnym świecie. Celem tegorocznej edycji festiwalu w Gdyni było szukanie odpowiedzi na pytanie: czy i w jaki sposób można przywrócić ład i harmonię w naszym otoczeniu oraz w naszych głowach. Czy kluczem, by to osiągnąć jest powrót do prostoty: w przekazie, w życiu i w samym projektowaniu? A może szukanie innych źródeł twórczości, odrzucenie zbytku, pozwolenie na błędy?
Szereg wystaw – od pokazu koncepcji innych technologii albo technologii po rewolucji na głównej wystawie „Error. Czy chcesz kontynuować?”, przez poszukiwanie nowych (bio)materiałów po idee projektowania empatycznego – pokazywały spójną narrację na temat designu, który znajduje recepty na współczesne wyzwania. A tymi są technologie wokół nas i, coraz bardziej, w nas – w naszych ciałach czy umysłach, relacjach czy domach.
GDD 2018 akcentowało mocno przyzwolenie na nieidealność, tak obcą medialnej kulturze. Najmocniejszym przykładem tego była wystawa „MyHand” pokazująca protezy dłoni oraz świadectwa tych, którzy z nich korzystają. Projektowanie w duchu open source na rzecz usprawnienia życia albo odrzucenie terapeutycznego projektowania, które odgradza od świata i ułomnych nas samych – to dwa bieguny, między którymi rozpięta była ta ekspozycja.
… więcej empatii
Jednak najbardziej poruszająca dla mnie była wystawa „Empatia, teraz!”. Zobaczyliśmy jak materiały, narzędzia czy pomysły sprawdzają się w sytuacjach skrajnych. Projektant wnętrz czy architekt może uratować stabilność psychiczną człowieka w czasie kryzysu. Dobry designer (pracujący np. dla Ikea) swoim pomysłem pomoże urządzić małą przestrzeń samotnego człowieka i zapewni mu namiastkę pełni domu (ciekawe, że ta sama idea przyświecał w tym roku konkursowi PE-P, którego efekty oglądaliśmy na arena Design). To była szkoła praktycznego i humanistycznego u podstaw projektowania. Trzeba było to zobaczyć i przeżyć.
– Chcąc stawić czoła największym wyzwaniom współczesności, powinniśmy wrócić do korzeni empatii, u jej podstaw leży bowiem zdolność współodczuwania z innymi ludźmi, także tymi, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji – mówią kuratorzy wystawy. A mi przypina się jeden z wykładów na Łódź Design Festival.
– Może naszym wyzwaniem jest tworzenie rzeczy, które będą wymuszały interakcję, bliskość? Na przykład szafki, które nie otworzą się, dopóki jej nie pogłaszczemy? – mówiła wtedy Ola Mirecka.
W świecie dystansu, w świecie rzeczy takie podejście projektowe bardzo mi się podoba. Designer jako ten, który uczy podstawowych odruchów? Czemu nie.
Cała nadzieja w zieleninie
Dyskusje o wyzwaniach, jakie stwarza postęp technologiczny wywołują refleksje o sens powrotu do natury i materialności w projektowaniu. Z jednej strony jest idea projektowania, które przymusza nas trochę do analogowości (co było dominującą cechą głównej wystawy „Error”), albo poszukiwanie nowych materiałów i odbudowa wspólnoty z naturą.
Przygotowana przed Karola Murlaka i Agnieszkę Jacobson-Cielecką wystawa „(Nie)ożywione” to koncepcja ekstremalna – odzyskania odpadów, wykorzystana ich, tak by nic, co daje nam Ziemia, nie marnowało się. Czy jesteśmy gotowi na poduszki ze zwierzęcych jelit?
Podobnie nowe obszary (choć głównie dla medycyny i nauk pokrewnych) innowacyjnych materiałów pokazywała wystawa „Bionanoceluloza” – dowód na to, jak niezwykłe rzeczy powstają w polskich laboratoriach. Branża łazienkowa też w końcu szuka nowych surowców – mniej energochłonnych, bardziej plastycznych, naturalnych. GDD pokazało skrajny wymiar tej drogi.
Mniej ekstremalna, ale łącząca dążenie do nieperfekcyjnej analogowości oraz wpływów natury, była wystawa „Niedoskonałość rzeczy”. Mało odkrywcza, ale przyjemna dla oka i codziennego budowania dystansu wobec technologii. Podobnie jak wieńcząca wędrówkę po Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym (gdzie gościła GDD 2018) mobilna szklarnia. Na Łódź Design Festival zaczynaliśmy zwiedzanie wystaw od roślin. Czyżby cała nadzieja w nich?
Partnerzy GDD 2018 – coś tu nie gra
I na koniec parę słów o wystawach partnerów GDD 2018 – tyleż ważne, że wśród nich była marka łazienkowa. Na marginesie: zaskakuje mnie wciąż nieobecność naszej branży w tak bliskim wody festiwalu. Boksy marek były zlokalizowane na placu przed Centrum – mijaliśmy je, gdy wchodziło się na wystawy. Były tu Manuba (z kolekcją specjalnie przygotowaną na GDD), Doki (świeże koncepty, lokalne wykonanie, ciekawa manufaktura) czy Grohe (globalna, innowacyjna marka konsumencka, której przedstawiać nie trzeba). Ciekawe produkty, dobre koncepcje, w przypadku Grohe – dzięki technologicznemu wymiarowi nowości – nawet podpadające pod główny wątek wydarzenia. Chociaż gdyby spytać o możliwe „errory” to pewnie przedstawiciele marek speszyliby się.
Tyle że te partnerskie ekspozycje smakowały targami, nie festiwalem. Czułem niedopasowanie. Można było przyjść, przetestować produkt, pobawić się nim, pocmokać nad świetną kreacją i pomysłowością działu technologicznego. I to wszystko, w głowie niewiele zostało, emocje zaś zimne jak Bałtyk.
Zakładam, że każda z firm trochę grosza wyłożyła na to, by na GDD się pojawić. Ale zabrakło chyba już pieniędzy na kogoś, kto wymyśli koncepcję jak zaistnieć inaczej, niż oferując to samo, co spotkamy na targach w Warszawie, Poznaniu czy Katowicach. Tam to może przejdzie, bo – nie oszukujmy się – na targach chodzi o pieniądze i sprzedaż.
Ale przy poziomie refleksji jakie zaoferowali oferują nam kuratorzy wystaw GDD 2018, targowe stoiska są lekkim nietaktem wobec uczestnika wydarzenia. Popatrzcie na to, co zrobiła Ceramika Paradyż albo Mazda na Łódź Design Festival. Tam była idea, tam była sztuka, a nie strefa testowania produktów (ktoś widział płytki Ceramiki Paradyż na ŁDF?). Skoro jesteście tacy duzi i kreatywni – pokażcie, że umiecie wyznaczać kierunki. Zapomnijmy na chwilę o sprzedaży. Będę wdzięczny.
Na Gdynia Desgin Days z chęcią wrócę za rok. To wspaniały wstęp do lata.