Chciałbym porozmawiać bardziej o Twojej karierze, niż o produktach, ale zacznijmy może jednak od właśnie od nich. A raczej od idei, która stała za powstaniem kolekcji Delaktig dla Ikea, wpisującej się w nurt hakowania mebli. Czy uważasz, że obecnie zmienia się rola klienta w procesie projektowania? Nie jest on już tylko osobą, dla której wymyśla się meble, ale coraz częściej chce być ich współtwórcą. To stawia też nowe wyzwania przed Wami – designerami.
Tom Dixon: Jest to jakaś teoria związana z produktem. Czy się sprawdza – będziemy wiedzieć dopiero za pięć lat, kiedy zobaczymy produkt powracający w innej wersji. W dzisiejszych czasach ciekawe jest to, że musimy myśleć o innych sposobach wcielania w życie zrównoważonego rozwoju. Ikea zrozumiała, że nie może produkować rzeczy do wyrzucenia. Sądzę, że należy tworzyć produkty, które będą istnieć tak długo, jak to tylko możliwe. Tak więc teoria mówiąca o tym, że ludzie będą ponownie ich używać oraz poprawiać, jest ciekawa. Ale wydaje mi się, że nie jest ona na razie udowodniona.
Ludzie dodają różne funkcjonalności do swoich urządzeń elektronicznych, kupują dodatkowe wyposażenie. Również w przypadku samochodów chęć personalizacji była zawsze bardzo silna. Wydaje mi się, że ludzie bardziej niż kiedyś są zainteresowani indywidualizacją produktów. To test. To teoria. To także teoria Ikei, bo oni tak czy inaczej są dobrzy w opracowywaniu rozwiązań systemowych. W sieci działa duża społeczność, która udziela rad i proponuje rozwiązania co zrobić z tymi produktami. I my zhakowaliśmy nasze sofy, aby przeprowadzić testy w biurze. Ja akurat zawsze lubiłem dostosowywanie do potrzeb indywidualnych.
Wywiad ten ukazał się w magazynie Design/Biznes (nr 3/2018). Całe wydanie możecie przeczytać poniżej. A jeśli chcecie otrzymywać drukowane, bezpłatne wydanie magazynu – zachęcamy do zaprenumerowania.
Tom Dixon: moja kariera była ewolucją
Pisałem o ciekawym projekcie, jakim jest MiserArt – pracownia, w której meble z odpadów projektują bezdomni. Przypomniało mi to trochę Twoja drogę, ponieważ Twoje pierwsze krzesło również było efektem kreacji z odpadków. Myślisz, że możesz wskazać moment, gdy poczułeś, że stałeś się designerem?
Nie było jednego momentu, była to bardziej ewolucja. Kiedy zaczynałem, moje inspiracje były bardziej rzeźbiarskie. Pracowałem na gotowych przedmiotach lub nad zmianą przeznaczenia rzeczy. Sięgałem do Picassa i innych artystów, którzy tworzyli w surrealizmie. Moje inspiracje pochodziły stamtąd. W głowie miałem też wyobrażenia kształtów, które kierowały mnie na pewne rozwiązania. Z czasem zainteresowałem się bardziej funkcją przedmiotów. Pomysł, by mieć punkt wyjścia, którym była raczej funkcja, niż puste płótno, które ma artysta, bardzo mi odpowiadała. Podobała mi się idea, że rzeczy mogą działać. Myślę, że ewoluowałem z artysty na projektanta, kiedy zmienił się profil moich klientów. Ludzie przychodzili do mnie zawsze po rozwiązania, stałem się więc bardziej praktyczny.
Stal to Twój żywioł, ale gdy przeglądałem ostatnie Twoje prace odkryłem, że zainteresowaliście się np. tekstyliami. Czyżby Tom Dixon „wymiękał”?
Zacząłem używać bardziej miękkich materiałów, kiedy pojawiły się dzieci. Stałem się wrażliwy.
Myślę, że była to reakcja właśnie na nie. Przechodziłem też przez okres pasjonowania się technikami wytwarzania materiałów. Zgłębiałem się w nie, aż w końcu mi się znudziły i przeszedłem do czegoś innego. To cykliczne. Interesowało mnie szkło, potem zajmowałem się plastikiem, by wrócić znowu do szkła. Teraz zaczynam pracować z ceramiką, czego nie robiłem od czasów szkolnych. Uważam, że świetne w byciu projektantem jest to, że nigdy nie pojawia się nuda. Zainteresowanie różnymi technologiami sprawia, że można spróbować czegoś nowego, odświeżyć, oczyścić umysł.
95% moich zainteresowań na temat designu kręci się wokół łazienek… Ale Ty akurat, poza paroma lampami, raczej dla tych wnętrz nie projektujesz. To przestrzeń, która Cię nie interesuje?
Mylisz się. Ostatnio pracowaliśmy… nad mydłem. Robimy też miękkie elementy. Zajmujemy się również projektowaniem wnętrz. Dlatego pracujemy również nad łazienkami – szczególnie domów i hoteli. Obecnie także statków rejsowych, więc przestrzeni bardzo małych. Interesuję się łazienkami. Współpracujemy z paroma producentami wyposażenia sanitarnego. Aktualnie realizujemy 5-6 projektów z tego segmentu, więc wkrótce będziemy więcej mówić o łazienkach.
Tom Dixon jako marka
Wobec tego będę przyglądał się uważniej i śledził temat. „Coś” do łazienek marki Toma Dixona byłoby na pewno czymś „głośnym”. A właśnie – w swoim wykładzie na Warsaw Home mówiłeś, że masz szczęście do nazwiska, które świetnie sprawdza się jako nazwa marki. Firma Tom Dixon jest bardzo aktywna online. Czy dziś talent wystarczy by być znanym projektantem, czy jednak bez reklamy ani rusz?
Myślę, że są osoby, które chcą wziąć kontrolę nad swoim przekazem, produkcją i takie, które nie chcą tego robić. W moim wystąpieniu mówiłem, że ważne jest, którą ścieżką się pójdzie. Jeśli wybierze się projektowanie mody, to normalnym jest mieć swoje nazwisko nad drzwiami, pokazywać pewną estetykę, mieć swój sklep. Tacy są wszyscy projektanci mody. W branży wnętrzarskiej jest inaczej. Nie rozumiałem, dlaczego. Ale teraz już wiem, że trudno jest podążać jednocześnie różnymi ścieżkami projektowania wnętrz – techniki wytwarzania są tak zróżnicowane.
Cechy ważne u dobrego projektanta, to nie są koniecznie te same cechy, których szukamy u dobrego specjalisty od komunikacji lub te potrzebne do zmontowania kolekcji, która będzie zrozumiana przez konsumentów. Jest kilka elementów ważnych, by zostać dobrym przedsiębiorcą czy marketingowcem, które różnią się od tych niezbędnych do bycia designerem. Osoby zajmujące się projektowaniem nie interesują się handlem. Mogą nie być zainteresowane przekazem, mogą nie być zainteresowane logistyką i zapleczem tworzenia biznesu.
A Ty?
Jestem inny, ponieważ nigdy nie zdecydowałem, że zostanę projektantem. Zawsze interesowałem się przedsiębiorczością, zawsze lubiłem produkować rzeczy. Moją pierwszą inspiracją było to, że coś zrobiłem i ludzie chcieli to kupić. Jeśli wybiera się szkołę artystyczną i studiuje projektowanie, spędza się na tym 3-5 lat. W tym czasie nie zaznamy dreszczyku sprzedania czegokolwiek. A to bardzo duży komplement – jeśli ludzie wyciągają pieniądze i chcą zapłacić za nasz pomysł.
Stałem się projektantem również dlatego, że ludzie zaczęli kupować to, co stworzyłem. Sprzedaż to pojęcie, które w szkołach projektowania funkcjonuje tylko teoretycznie. Nigdy nie stałbym się projektantem, jeśli ograniczyłbym się tylko do teorii. Zostałem projektantem, ponieważ wierzyłem w siebie i inni ludzie wierzyli, że miałem wartość.
Hobby, które stało się biznesem
Twój sukces bierze się z tego, że o swojej twórczości myślałeś przede wszystkim jako o biznesie?
Nie chodzi tu o biznes. Nigdy nie myślałem o tworzeniu, jak o biznesie. Miałem hobby. Hobby, które zostało zaaprobowane przez ludzi wierzących w moją produkcję. Biznes pojawił się więc naturalnie. Moje studio było dosłownie rozmiarów tego stołu, przy którym rozmawiamy. Jeśli nie sprzedałbym czegoś, nie mógłbym wyprodukować niczego innego. Byłem w miejscu, w którym impuls do rozwoju pochodził częściowo z wartości, jaką ludzie zobaczyli w moich pracach, ale także z pragmatycznego podejścia przedmiotów.
Instynkt przedsiębiorcy musi obudzić się, ale nie koniecznie na początku…
Nie, nie od początku. Teraz mam 120 osób w zespole, jesteśmy maszyną. Muszę nakarmić tę maszynę. Wobec udziałowców mojej firmy jestem zobligowany, by nieustannie się rozwijać. To znaczy też, że czasem trzeba myśleć o wszystkich nudnych sprawach związanych z prowadzeniem firmy. Ale uważam to za cenne doświadczenie. To trochę jak gra wideo, w której muszę analizować różne możliwe scenariusze.
Design Research Studio
We wszystkim co tworzysz i w sposobie, w jakim tworzysz widać ewolucję. Prowadzicie Design Research Studio (DRS), co brzmi… badawczo, naukowo, poważnie. Uważasz, że design coraz bardziej staje się nauką?
Uważam, że nie jest to nauka. Design jest osobliwym pojęciem odnoszącym się do wielu różnych działań i je łączącym. Niektóre z nich angażują badania, niektóre komunikację, niektóre rzeźbę lub inżynierię produkcji. 50 lub 80 lat temu design był nazywany sztuką dekoracyjną, teraz nazywa się go inżynierią. To nowe połączenie. Uważam, że design nie jest nauką, ale w naszej pracy istnieją pola, na których nauka i design się nakładają.
Skoro macie „centrum badawcze”, to co w nim robicie?
DRS to tak naprawdę studio wnętrzarskie, które miało być miejscem opracowywania produktów. Dla nas – ludzi biznesu zastanawiających się „jak pójdzie sprzedaż mebli” – to miejsce daje możliwość zgłębienia produktu. Mamy tam do czynienia z prawdziwymi klientami, więc badania są też częściowo badaniami koncepcyjnymi, o czym mówiłem też w trakcie wykładu.
Jakie w tym momencie przede wszystkim rzeczy badacie?
Są to takie tematy jak produkcja za pomocą robotów, etc. Pogłębiamy też np. rozwiązania, które opracowaliśmy w naszym studio. Sprzedajemy nasze usługi, dajemy innowacje innym markom. DRS skupia się głównie na klientach zewnętrznych, usługach projektowych, natomiast projektowanie produktu jest pracą w obrębie mojej marki. Design Reaserch Studio jest skierowane do spółek, producentów, jak również innego typu klientów.
Dostosowuję się do szans
Mówiłeś kiedyś, że Twoja kariera to była bardziej ewolucja, niż plan…
To był bardziej błąd… (śmiech)
Czasem to jest też dobra droga. Ale ewolucja to też bardziej dostosowywanie się do rzeczywistości, niż jej zmienianie…
Dostosowuję się do szans. Teraz jednak muszę mieć plan. Interesuję się muzyką, lubię wytwarzać rzeczy, więc miałem szczęście, że choć nie miałem planu, moje sprawy potoczyły się lepiej niż myślałem. Spodziewałem się katastrof. Teraz potrzebuję planu – ze względu na udziałowców.
Grałeś w zespole punkowym, prawda?
Mój zespół grał disco-punk.
To sugeruje raczej narracje rewolucyjne. Tom Dixon jest jeszcze buntownikiem?
Uważam siebie za konstruktywistę. Lubię budować rzeczy. Czasami takie, które mają praktyczne zastosowanie, czasami tworzę rzeczy dla samej radości z tworzenia czegoś nowego.
Obecnie nie ratuję świata. Chciałbym to robić, ale jest mi do tego daleko w tym sezonie. Robię przedmioty dekoracyjne dla bogatych ludzi.
Czasem jestem w stanie pracować nad rzeczami, które rozdaję za darmo lub pracuję nad tanimi produktami dla Ikei.
To całkiem niezła praca. Dzięki wielkiej firmie, którą stworzyłem nie nudzę się, czasami rozwiązuję jakiś problem, czasami zaproponuję pomysły. Interesuje mnie eksperymentowanie, ale także zapewnienie dwustu osobom środków utrzymania. To jest interesujące.
Media społecznościowe inspirują za bardzo
Jesteś też medialny. Czasami zdobędziesz się na prowokacyjną rezygnację z obecności w Mediolanie, jak w tym roku. Jesteście aktywni w mediach społecznościowych. Instagram, Facebook czy Pinterest pomagają w komunikacji. Ale czy mogą być inspirujące dla projektantów?
Media są zbyt dużą inspiracją dla projektantów. Dochodzi się do punktu, że widzi się tyle rzeczy, aż nie sposób powiedzieć, co jest twoim własnym pomysłem. To jest niebezpieczne. Ale do zalet należy to, że dzięki nowym mediom ludzie pozbawieni władzy, pieniędzy, i ci żyjący poza stolicami, są widoczni. Świetnie, jeśli ma się dobry pomysł i silną narrację. Można wtedy publikować i przyciągać ludzi. To jest całkowicie nowe. Uważam, że jest to zarówno niebezpieczne, jak i wspaniałe. Służy projektantom na dwa sposoby: do szybszego zbierania znaczących informacji, jak i publikacji swoich prac. Gdyby tak było na początku mojej kariery, miałbym o wiele łatwiej.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Arkadiusz Kaczanowski.