Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że południe Europy kojarzone jest jako bardziej artystyczne? Zwłaszcza Włochy. Zamiłowanie do sztuki jest u Was tak naturalne?
Ferruccio Laviani: Musiałbym sięgnąć aż do Renesansu. Zbliża się 500. rocznica śmierci Leonardo da Vinci. To on pokazał nam jak łączyć te wszystkie sfery. Przez setki lat zresztą, aż do XVIII wieku, nie byliśmy nawet jednym narodem. Podzieleni na wiele państw musieliśmy się nauczyć interakcji z ludźmi, z innymi nacjami. Musieliśmy wytworzyć w sobie umiejętności wymiany wiedzy, doświadczeń i czerpania z tego, co tworzyli sąsiedzi.
Wychodzimy z założenia, że aspekt artystyczny w pracy każdego rzemieślnika odgrywa ważną rolę. Jest wielka szansa, że pójdziesz do niewielkiego, barokowego kościoła w małej włoskiej wiosce i znajdziesz coś, co pochodzi ze szkoły Carravagia. Po II wojnie światowej musieliśmy wyjść z zapaści, potrzebna nam była wyobraźnia. Musieliśmy stworzyć swój przemysł od zera w wielu obszarach, także tych dotyczących designu mebli czy mody. Mieliśmy wielkie tradycje rzemieślnicze w obszarze mebli, z tego byliśmy znani na całym świecie. Wraz z kolejnymi etapami rozwoju kraju dbaliśmy i o te tradycje. I teraz nasz przemysł opiera się na dużych firmach, ale wspierają je drobni rzemieślnicy, fachowcy i artyści w swoim fachu – lakiernictwie, produkcji akcesoriów.
Włoskie marki są nadal otwarte na zagranicznych projektantów, czy może Wasze zasoby są tak bogate, że moglibyście pozostać przy nich?
Mogę powiedzieć tu o markach, z którymi współpracuję – Kartell, Floss, Foscarini. 80% naszych designerów to zagraniczni projektanci. Myślę, że jesteśmy bardzo na nich otwarci. Nawet nie szukamy gwiazd, ale chętnie nowych, obiecujących twórców.
Odkrycia, że istnieje coś takiego jak muzeum marki dokonałem dopiero gdy zaczynałem swoją pracę z dziennikarstwem. Takie muzea posiadają m.in. Alfa Romeo, Porcelanosa, Kartell. Czy myślisz, że po prostu Włosi swoją siłę budują na tym, że kochają i celebrują rzeczy?
Ta potrzeba by budować muzea korporacji wynikała ze zrozumienia, że dziedzictwo marki jest też jej siłą. Mówi o jej korzeniach, ale też o duszy. Jeśli wybierzesz się do muzeum Kartella, to będziesz mógł zobaczyć olbrzymią część historii włoskiego designu! Dla tej marki tworzyło wiele sław włoskiego projektowania. Myślę więc, że to nie tylko marketing, ale też misja edukacyjna. To część naszej tradycji. Tak jak obrazy Leonarda stanowią nasze dziedzictwo, tak samo design jest czymś, o czym trzeba mówić i uczyć. My to robimy. Musimy komunikować nasz design. Sprawiać, że ludzie będą go rozumieć.
Włosi mają muzea, szkoły projektowania. Niemcy kojarzą się bardziej z centrami naukowymi, ośrodkami badawczymi. To tak jakby północ była bliżej profanum, południe – sacrum. Dwie wielkie nacje ważne dla wzornictwa, ale dwa różne sposoby traktowania swojego projektu. Myślisz, że jest coś w tym, czy to tylko moja nadinterpretacja?
Musze Cię rozczarować. Pracowałem dla marek z obu krajów. Niemcy są postrzegani jako wiarygodni, precyzyjni, dbający o detale. Ale to stereotyp. Podobnie jak stereotypowe jest postrzeganie Włocha jako mafiosa, który wiecznie się spóźnia. Wiem z doświadczenia, że i Niemcy mogą robić coś po łebkach czy na ostatnią chwilę. Oczywiście precyzja, technologia, umiejętność sprzedaży produktów są ich siłą. Ale gdy potrzebują kreatywności, to dzwonią do Włochów. Jeśli chcą podbudować swoją wiarygodność pod względem wzorniczym, zatrudniają włoskiego projektanta. Sprawdź, kto robił najciekawsze kolekcje dla marek takich jak Axor, Laufen czy Hansgrohe…
Realizujecie z marką Laufen wspólny projekt. Jak ważne było to przedsięwzięcie?
Nie pracowałem przy nim bezpośrednio, ale rzecz jasna jestem z nim zaznajomiony. Projekt Roberto i Ludovici Palomby to była kontynuacja pewnej koncepcji współpracy marek, jaką zapoczatkowaliśmy z Alessi. Szukaliśmy partnera i okazało się, że idealnym będzie Laufen. Był jeszcze pomysł współpracy z marką produkującą armaturę, ale uznaliśmy że akurat ta firma chyba nie będzie chciała z nami go współtworzyć. Projekt Kartell by Laufen powstał, nadal istnieje, jest sprzedawany przez Laufena. Plastikowe akcesoria stworzone dla tej kolekcji są też dostępne u nas.
Łazienka nie jest chyba jednak taka przestrzenią, do której Kartell planuje wchodzić mocniej?
Kartell nie jest już marką, w której tworzymy kolekcje konkretnych grup obiektów. Myślimy bardziej w kategoriach całego domu – Kartell Home. Projektujemy grupy obiektów, które można ze sobą zestawiać – od elementów meblowych, przez lampy i akcesoria. I tak to sprzedajemy. Szukamy nowych obszarów, nowych miejsc.
Podczas wykładu na Mood Concept opowiadałeś głównie o Twojej twórczości z zakresu projektowania stoisk targowych, ekspozycji, showroomów. Jakie znaczenie ma ten segment twórczości dla Ciebie?
Kiedy zaczynałem pracę dla Kartella w 1991 roku, stoiska dla tej marki tworzyli znani projektanci. O udziale w targach myśleliśmy jako o wystawie, nie stoisku handlowym. Gdy zaczęliśmy tworzyć na targach koncepcję stoiska w formie focus point, czegoś co przyciąga zwiedzających, zrozumieliśmy, że jest to ważna forma komunikowania marki. Wystawa na targach takich jak Salone del Mobile to tak samo ważny aspekt kampanii wizerunkowej marki, jak każda inna forma reklamy. Projektujemy nie tylko to, co gość zobaczy, ale też co poczuje i jak to poczuje. Tworzymy doświadczenie. I od nas zależy czy je zapamięta. Projektowanie wystaw na targach to nie aranżacja przestrzeni. To pokazanie tego, co chcesz powiedzieć zwiedzającym.
Oglądając Twoje projekty wystawowe miałem wrażenie, że bardzo lubisz grać iluzją i złudzeniami. Na przykład projekt Frame pokochałby David Lynch.
Ferruccio Laviani: Nie chodzi o to, że szukam sztuczek, które mogę wykorzystać na wystawie. Przede wszystkim ważne jest to, co chce komunikować marka. Z drugiej strony – zwiedzający chcą mieć coś, z czym zechcą zrobić selfie. To nasze wyzwanie by połączyć te różne potrzeby. Ale prawda jest taka, że jeśli ktoś chce projektu bardziej na serio, a nie przewrotnego, to pójdzie do kogoś innego, a nie do mnie.
Ta przewrotność to pokłosie Twoich związków z Memphis Group?
Ludzie zbyt często rzeczy radosne, zabawne łączą z tym co powstawało w Memphis Group. To nie było do końca tak. To było bardzo radykalne spojrzenie na rzeczywistość. Chodziło o zaprzeczenie pewnego klasycznego rozumienia projektowania mebli czy tego czym w ogóle jest dobry design. Chodziło o zrobienie rewolucji, bałaganu w tym zadbanym, czystym języku projektowania produktów, mebli w tamtym czasie. Celem nie było tworzenie rzeczy wesołych, ale mądrych. Powinienem się wstydzić wtedy, w sumie dziś też, bo nie byłem aż tak mądry i wyrafinowany, by zrozumieć głęboki sens tej grupy. Bardziej chłonąłem to, co stało po stronie estetycznej.
Ferruccio Laviani: Wielka lekcja jaką wziąłem z Memphis Group to nauka wolności. Tego by na świeżo, bez uprzedzeń podchodzić do projektowania. By nie bać się robić czegoś, co nie spodoba się innym.
Jakiś czas temu na Arena Design Job Smeets mówił, że mamy renesans zainteresowania Grupą Memphis. Sam zresztą jest pod jej wpływem. Czy sądzisz, że idee, które Wam wtedy przyświecały i styl jest czymś, czego możemy dziś poszukiwać?
Nie wierzę w nostalgię. Wtedy był inny czas – młode i starsze pokolenia działały wspólnie. Dziś trochę inaczej zaczyna się być twórcą, w innym wieku, czasem późniejszym. Od nich nauczyłem się czegoś, co dziś jest coraz rzadsze: że trzeba być wrażliwym, dobrze wyedukowanym, nie natarczywym jak teraz. Dziś to naprawdę rzadkie wśród twórców. To czego się wtedy nauczyłem wpływa na moją aktualną twórczość. Ale jak powiedziałem: nie ulegam nostalgii. Dziś próba powrotu do tego, czym było Memphis nieco mnie irytuje – jeśli mam być szczery. Jeśli widziałeś coś już tysiąc razy, to staje się to modą, a nie ideą. Nie zmienia rzeczywistości. Jak trendy, które mówią „taki kolor będzie teraz modny”. To jest powierzchowne. Nie żebym miał coś przeciwko powierzchowności. Czasem trzeba podchodzić do rzeczywistości na luzie. Ale jeśli ktoś kopiuje coś, próbując powiedzieć, że kryje się za tym filozofia, która przyświecała oryginałowi, to jest to po prostu tania zagrywka.
Przeglądałem Twoje CV na stronie. Znalazłem coś, co mnie zaintrygowało – że pracowałeś z Marrazii Group jako dyrektor artystyczny. To nadal trwa?
Nie.
Po tonie słyszę, że to nie do końca fajny temat. Mogę spytać o to doświadczenie?
Objąłem funkcję dyrektora artystycznego marek Ragno i Marrazzi. To wielka grupa, z rozległą strukturą. Ceramika to materiał, który mnie inspiruje, który bardzo lubię. Byłem bardzo szczęśliwy, że będę z nimi pracować, bo miała to być praca w pełnym zakresie. Od produktu, przez komunikacje, po targi Cersaie czy showroom. Ale struktura firmy jest bardzo korporacyjna. Kreatywne projekty muszą przejść wiele poziomów, skonfrontować się ze zbyt wieloma punktami widzenia. Przejście z innowacyjnymi projektami wymagało sporów, licznych rozmów, przekonywania masy osób. Miałem tam zbyt wiele przeszkód, które ograniczały mój proces kreatywny. W końcu powiedziałem dość i odszedłem. Oczywiście to świetna firma ze świetnymi produktami, ale jeśli ktoś mnie zatrudnia, to musi zaakceptować mój styl pracy.
Wspomniałeś, że lubisz pracę z ceramiką…
Lubię, choć nie miałem wielu okazji. Jestem zafascynowany ceramicznymi projektami np. Lucio Fontanta.
Masz swój ulubiony materiał?
Mogę zakochać się we wszystkim. Gdy kończę pracę na czymś, chcę czuć że ten projekt nadal mnie fascynuje i mogę coś z tym zdziałać. Ceramika jest czymś co lubię, mam nadzieję, ze za jakiś czas będę mógł poświęcić jej więcej czasu. Sporo pracuję ze srebrem. To materiał, który daje wiele możliwości. Muszę zakochać się w projekcie, potem materiał sam się pojawia.
Cecillie Manz mówi, że zaczyna pracę nad projektem od kolorów. A Ty?
Myślę, że to nie do końca tak, że Cecillie zaczyna od kolorów – to zbyt abstrakcyjna koncepcja. Ale mogę powiedzieć, że kolor jest ważny w moim projekcie. Nie przychodzi na końcu, nie jest elementem wykończenia. Ale gdy tworzę produkt, to przewiduję możliwą paletę wykorzystań. W trakcie studiów miałem dwóch wybitnych wykładowców: Bruno Munari i Narciso Silvestrini. Silvestirni był badaczem kolorów i konsultantem dla takich marek jak Fiat czy ośrodek CNR. Podczas swoich wykładów mówił o znaczeniu barw w różnych kulturach, nauce, matematyce o korzeniach ich nazw. Dla niego to była nieskończona przestrzeń kultury, którą mnie zafascynował.
Potem było Memphis, które miało inną wizję wykończeń i postrzegania kolorów. Dlatego od samego początku kolor nie był dla mnie finalnym etapem procesu, ale bardzo ważnym integralnym elementem całego projektowania. Myśląc o kolorach, trzeba też brać pod uwagę wrażliwość ludzi na nie w najbliższych latach. Trzeba przewidywać ich odbiór i postrzeganie. Gdy w latach 90. zaczynałem pracę z Kartellem, najpopularniejszym kolorem był niebieski. Pod koniec tej dekady nikt już nie chciał niebieskiego. Teraz modny jest róż. I jeśli pracuję nad projektem na dziś – wezmę ten kolor pod uwagę. Ale gdyby miał to być projekt bardziej długofalowy – może niekoniecznie. Dobór kolorów, projektowanie to trochę nauka, ale też sztuka bycia wizjonerem i magikiem.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Arkadiusz Kaczanowski. Rozmowa odbyła się podczas wydarzenia Mood Concept 19 października 2018 r, którego Ferruccio Laviani był gościem specjalnym. Wywiad ukazał się w magazynie Design/Biznes 1/2019.