Tubądzin to marka z silnymi aspiracjami międzynarodowymi – nie ukrywacie tego. Czy dla Was rynek polski już jest nasycony, podział jest ustalony i trzeba szukać szerzej, iść w świat?
Andrzej Wodzyński, założyciel i właściciel Ceramiki Tubądzin: Polski rynek jest bardzo trudnym rynkiem. Polacy są ambitnym narodem, który w ciągu paru lat dokonał ogromnego skoku, jeśli idzie o jakość i efekty prowadzonych biznesów. Z perspektywy naszej branży nazwałbym to skokiem designerskim: pragniemy inwestować przede wszystkim w jakość. I tak jak wielu projektantów buduje dziś pomniki architektoniczne na całym świecie – stadiony, biurowce, tak i my – w naszej twórczości, czyli produkcji, szukamy tego czegoś, czego dotąd nie było ani w Polsce, ani na świecie. Szukamy przestrzeni, które nie są jeszcze zapełnione. Mówię tu zarówno o aspekcie tworzenia ciekawego wzornictwa, jak i też technologicznym czy biznesowym. Stąd pomysł, by zakupić do naszej najnowszej fabryki w Sieradzu takie linie produkcyjne i takie urządzenia, które dają nam nowe możliwości rozwoju. Ale chcę też podkreślić, że również starsze fabryki w naszej firmie są sukcesywnie modernizowane. Wymieniamy maszyny, które starzeją się technologicznie oraz ulegają procesowi naturalnego zużycia. Na polskim rynku mamy nadal wiele do zrobienia, ale wiemy, że dla świata jesteśmy atrakcyjnym partnerem, więc nie chcemy się ograniczać, a nieustannie rozwijać.
Jak często dziś producent płytek ceramicznych musi modernizować park maszynowy, by podtrzymać tempo rozwoju?
Proces zmian przyśpiesza, szczególnie w dzisiejszych czasach. Maszyny wymienia się co parę lat, podczas gdy kiedyś wystarczały na dekady. Zmiany są permanentne. Tak jak kiedyś kolekcja mogła na rynku spokojnie funkcjonować przez długie lata, tak też wyposażenie zakładu wystarczało, by temu zapotrzebowaniu sprostać. Myślę, że nawet ćwierć wieku spokojnie mogliśmy na tak zbudowanej infrastrukturze działać i budować swoją pozycję. Ale dziś jest to niemożliwe, zwłaszcza że chcemy nieustannie zaskakiwać naszych odbiorców nowymi pomysłami. Zresztą sam Pan widzi, że nie tylko w produkcji ceramiki następuje dynamiczny progres. Postęp technologiczny i idące za nim możliwości obecne są na każdym polu – to co kiedyś kształtowało się i do czego dochodziliśmy przez pół wieku, dziś powstaje w ciągu 5 lat.
Co nadało branży takiego przyśpieszenia?
Wiele czynników, także te związane z maszynami. Podam przykład: gwałtowny postęp w technologiach wypalania płytek to pokłosie czegoś, co niewielu osobom kojarzy się z naszą branżą – rozwoju technologii związanej z lotami kosmicznymi. Ta, wydawać by się mogło, odległa od nas dyscyplina nauki, nadała nam sporo dynamiki. Postęp w obszarze nowych materiałów, które wymyślano na potrzeby np. promów kosmicznych i rakiet, umożliwił rozwój technologii pieców do wypalania płytek ceramicznych. Dotyczy to przede wszystkim aspektu izolacji. Kiedyś mury stosowane przy budowie pieca miały półtora metra grubości, teraz zmniejszyły się do 20 cm. Po jednej stronie ściany mamy 1200 st. C, a po drugiej możemy jej bezpiecznie dotknąć ręką. Zdobycze naukowe i techniczne wykorzystuje się do różnych celów. Ludzie, którzy pracowali dla NASA nie przewidywali pewnie nawet, że wymyślą coś, z czego skorzysta przemysł ceramiczny.
A Pan zaczynał swój biznes w szklarni!
Tak. To był jeszcze okres innego ustroju. Wtedy już jednak mieliśmy świadomość, że tak jak było u schyłku PRL, dalej być nie może. To musiało się zmienić. Wiedzieliśmy, że ludzie nie wytrzymają tego kagańca, który im założono. Stąd powzięliśmy decyzję, by spróbować czegoś nowego z wiarą, że wkrótce będziemy mieli większe szanse rozwoju. Po upadku muru berlińskiego zaistniała szansa na pozyskanie kredytu z Banku Światowego, co pozwoliło nam na kupno profesjonalnej linii.
Jakie zmiany po tych 30 latach rzucają się Panu najmocniej w oczy?
Gdy zaczynaliśmy, to informatyka była na początkowym etapie rozwoju. Automatyka tak samo. Maszynami sterowało się za pomocą elektrycznych przełączników. Teraz robotyzacja wkracza w coraz szerszy zakres działania firmy. Transport wewnętrzny realizowany jest za pomocą wózków, które są prawie autonomiczne, człowiek nie jest potrzebny do tego by nimi kierować.
Przewaga robota nad człowiekiem jest taka, że może on wykonywać najcięższe prace i uwolnić nas od wysiłku, którego niekoniecznie mamy chęć się podejmować, od prymitywnych prac w ciężkich warunkach.
Robot nie zrobi też niczego źle, jeśli jest dobrze zaprogramowany. A my? Dla nas poniedziałki są za trudne, a w piątki myślimy już o weekendzie.
Możemy ufać robotom przynajmniej dopóki nie zyskają świadomości…
[Śmiech] Tak jest. Niemniej dziś jeszcze roboty swoje zadania wykonują albo perfekcyjnie, albo w ogóle. Ale ta druga opcja ma miejsce tylko wtedy, jeśli się zepsują.Czy jako biznesmen widzi Pan w robotyzacji szansę na rozwój firmy? To ważny nurt w budowaniu dziś firm produkcyjnych.
Jesteśmy otwarci na nowe opcje. Oczywiście kupujemy technologie i nowe maszyny, ale traktujemy to jako początek. Uruchamiany je zgodnie z instrukcją, ale po pewnym czasie nasi ludzie zaczynają dostrzegać, że można pewne rzeczy ulepszyć. Po naszych modyfikacjach maszyna zrobi pewne zadania szybciej, precyzyjniej, lepiej. Potem przyjeżdżają do nas twórcy tego urządzenia i obserwują nasze innowacje. Zwykle ze zdziwieniem odkrywają, że można było je tak zmodyfikować. Bywa, że następna generacja danej maszyny uwzględnia już nasze pomysły.
Przez te lata realizował Pan swoją wizję firmy. A dokąd zmierzacie? Gdzie chcecie być za 5-10 lat?
Myślę, że dziś przyszłość niesie ze sobą zbyt wiele niewiadomych i tajemnic, by móc prognozować szczegółowo. Gdy startowaliśmy, to w najoptymistyczniejszych wyobrażeniach nie śniliśmy, że znajdziemy się w takim momencie, w którym jesteśmy teraz. Każdy rok przynosił coś nowego.
No tak, ale wtedy goniliście Zachód. Mieliście punkt odniesienia. A teraz…
.. a teraz nawet przegoniliśmy naszych kolegów z Zachodu. W wielu sytuacjach to oni przyjeżdżają i nas podglądają. Odwiedzają nas projektanci z Włoch czy Hiszpanii i są zaskoczeni pracą, którą tu wykonaliśmy, tym co zrobili nasi artyści. Bywa, że kopiują pewne rozwiązania. Wzorniczo te rzeczy się przenikają w jedną i drugą stronę. Nie tylko na targach branżowych. My dziś inspirujemy się przemysłem włókienniczym, materiałami naturalnymi jak drewno czy kamień. Nie tylko naśladujemy, ale ulepszamy naturę.
Producenci z Włoch czy Hiszpanii chcą byście dla nich produkowali?
Jest odwrotnie: to oni dla nas wykonują pracę. My niejednokrotnie zlecamy ich najlepszym fabrykom wykonanie jakichś serii z naszej oferty. Dekadę temu było nie do pomyślenia, by Włoch produkował dla polskiej marki. Gdybyśmy wyszli z czymś takim do nich wtedy, pewnie by się obrazili.
Wiem, że firmy zachodnie zgłaszają się jednak do Was, byście byli ich podwykonawcami.
Zdarzają się takie propozycje – to biznes, nie odrzucamy od razu podobnych pomysłów, ale mamy swoje zasady. Bywa, że klienci z Zachodu chcą nas w pewnym sensie „zamknąć”, tj. oczekują byśmy produkowali tylko dla nich i dla nikogo innego. Chcieliby korzystać z naszych technologii i zasobów, ale mieć je na wyłączność. Uważam, że to już nie te czasy, byśmy się godzili na podobną rolę. Nie ma opcji, by ktoś stawiał nam warunki w jaki sposób będziemy korzystać z naszych technologii. W takich propozycjach jest trochę starego myślenia o polskich firmach jako o podwykonawcach, którym można stawiać warunki. Uważam, że jesteśmy jednak zbyt poważną firmą i zbyt silnym producentem, by rezygnować z własnego, silnego głosu.