Myślisz Kopenhaga, automatycznie odpowiadasz: syrenka i Andersen. W konkursie a ‘la “Jeden z dziesięciu” na hasło “Dania” wymieniasz kolejno: Lego, hygge (pod warunkiem, że jesteś za pan brat z prasą kolorową) i Carlsberg, jeśli lubisz chmielowy napój w zielonej butelce. Gdy interesujesz się wzornictwem, to dorzucisz Muzeum Designu i takie nazwisko jak Jacobsen. Nie trzeba nawet tygodnia, by zachwycić się Kopenhagą, w której owo muzeum sztuki użytkowej okaże się tylko jednym z wielu punktów na mapie, które sprawią, że będziesz mieć poczucie, iż trafiłeś do stolicy Danii w trakcie jubileuszowego wydania festiwalu designu.
Podróżując od jednego do drugiego „eventu” poświęconego designowi w Polsce, jako nomen omen przysłowiowa Kowalska, często mam wrażenie, że im dziwniej i bardziej niezrozumiale, tym bardziej designersko. W trakcie wizyty w Muzeum Designu w Kopenhadze też zobaczymy krzesło w kształcie siodełka rowerowego. Ale będzie ono jednym z dziesiątek sprzętów przypominających te bardziej użytkowe i praktyczne. Bowiem pierwszym, co usłyszymy w trakcie oprowadzania po Muzeum, będzie wyjaśnienie dlaczego duńskie wzornictwo jest tak znane i cenione na świecie.
U podstaw tego sukcesu leży nacisk kładziony przez lata na kształcenie wzornicze w szkolnictwie wyższym, pragmatyzm Duńczyków oraz bezkompromisowość w kwestii jakości produktów i usług. Prawdziwy Duńczyk jeśli płaci, to wymaga. Bazą do nauki dobrego projektowania jest też rozwiązywanie przez design tzw. “problemu”. Wzór, to nie tylko forma… To przede wszystkim idea.
Co zobaczymy w samym muzeum stworzonym w starym budynku szpitala, który był na tyle niepraktyczny, że ostatecznie przerobiono go na placówkę kulturalną? Od funkcjonalnej armatury poczynając, przez oryginalne szczotki zmiotki, aż do filtrów wody zaprojektowanych na potrzeby misji w Afryce. Przemierzymy kolekcję klocków Lego. Kończymy (chociaż może raczej zaczynamy) nową wystawą, która przez młodego „kustosza” nazwana była archiwum krzeseł.
Miliard krzeseł do wyboru
Tutaj dane jest nam z bliska obcować ze wszystkimi znanymi z magazynów wnętrzarskich obiektami pożądania.
Można zachwycić się (lub też nie) wesołym, kolorowym krzesłem Patona (pierwszym w masowej produkcji z jednego kawałka plastiku). Posłuchać historii trzynożnego krzesła “Mrówki” (Ant) Arne Jacobsena, który zaprojektował je pierwotnie dla firmy farmaceutycznej w 1935 r.. I wymusił w 1952 r. masową produkcję właśnie tej wersji, deklarując nawet odkupienie całego nakładu, jeśli się nie sprzeda z powodu obaw klientów o stabilność. Wersja czteronożna weszła do produkcji dopiero po śmierci projektanta. Dziś “Mrówki” to jedne z najbardziej rozpoznawanych wzorów na świecie autorstwa Jacobsena.
Poza Egg’ami (to moje wielkie marzenie, by znalazły się w moim niewielkim salonie) i namiastką hotelu SAS, zaprojektowanego przez Jacobsena od bryły budynku aż po zastawę stołową, w Muzeum można zobaczyć… Całą kolekcję krzeseł Eames’ów. Krzesło ideał Wegnera. „Tron” Ludwiga Miesa Van Der Rohe. Tego samego, który twierdził, że łatwiej zaprojektować drapacz chmur, niż dobre krzesło.
Nic dziwnego, że sama wystawa zaczyna się parafrazą „pokaż mi na czym siedzisz, a powiem Ci kim jesteś”.
To, co najlepsze w Kopenhadze, jest dopiero przed nami…
…gdy opuszczasz budynek muzeum. Masz wrażenie, gdy wchodzisz do lobby hoteli, restauracji czy kawiarni (i to nie tych najdroższych – chociaż nie oszukujmy się, Kopenhaga bije polskiego turystę mocno po kieszeni), że nadal wszędzie oglądasz część wystawy. Meble, architektura, miejsca publiczne… Wszystko wydaje się być przemyślane i zaprojektowane, by cieszyć oczy. Oraz inne części ciała (w przypadku krzeseł rzecz jasna).
Patrzysz na akademik, który nijak się ma do naszych nadwiślańskch realiów. Powiedzmy sobie szczerze – nasze akademiki tak nie wyglądają, jak wyglądają te kopenhaskie.
Stoisz naprzeciw, chyba najnowocześniejszego, osiedla 8-Tallet i jesteś rozdarty/a między modernistyczną bryłą budynku, a widokiem krów pasących się na polu. Mijany/a przez grupki sąsiadów, wracających z kolacji urządzanej na trawie (bo przecież hygge to nie tylko zimowe skarpety oraz świeczki, jak podpowiadają nam zdjęcia), masz wrażenie, że doświadczasz performance w ramach festiwalu designu.
Tyle, że wszedłeś na ten festiwal bez biletu.
Kopenhaga oczami Lejdi in de remont – więcej zdjęć, refleksji oraz odkryć znajdziecie w nowym wpisie o tym jak wakacyjny wypad do Kopenhagi może dać do myślenia o miejscu zamieszkania.
fot. Anna Kowalska